Wojna handlowa łatwa do rozpętania, trudna do okiełznania
Po pięciu miesiącach i 11 rundach negocjacji USA podnoszą cła na chińskie towary. Prezydent Trump ogłosił na Twitterze: „Przez lata traciliśmy rokrocznie 500 mld dolarów w szalonym handlu z Chinami. Koniec z tym”. Chiny są zaś gotowe ustąpić kosztem wielu miliardów dolarów, byle zachować twarz i status równorzędnego negocjatora.
.
Zderzenie cywilizacji?
To nie blef
Po wspomnianym wyżej tweecie prezydenta Trumpa strona chińska głośno zareagowała, mówiąc o „odwecie”. Wstrzymała nawet delegację udającą się do Waszyngtonu na następną rundę negocjacji. Po chińskiej stronie najwyraźniej doszło do mocnego zderzenia. Według mediów z Hongkongu, projekt porozumienia wynegocjowany w ramach poprzedniej rundy negocjacji nie zyskał akceptacji prezydenta Chin Xi Jinpinga. Do Waszyngtonu projekt wrócił mocno pokreślony, co dla administracji USA było sygnałem, iż Chiny nie dotrzymują umów. A tego akurat amerykańska mentalność prawna i biznesowa nie akceptuje. Donald Trump zareagował kolejnym, jeszcze mocniejszym w tonie tweetem i podtrzymał decyzję wprowadzenia dodatkowych stawek celnych.
Kiedy Pekin zorientował się, że tym razem amerykański prezydent nie żartuje i nie blefuje wysłał jednak do Waszyngtonu – z jednodniowym opóźnieniem – swego głównego negocjatora, wicepremiera Liu He. Chiny zdawały sobie jednak sprawę, że w trakcie jego pobytu strona amerykańska może wprowadzić dodatkowe cła, co też się stało.
Amerykańskie media nie przebierają w słowach i mówią o wojnie handlowej przegranej przez Chiny.
Wejście nowych stawek celnych prezydent Trump skomentował ezopowo: zapisy porozumienia „mogą być zmienione albo nie”. Natomiast media amerykańskie i światowe nie przebierają w słowach i otwarcie mówią o „wojnie handlowej przegranej przez Chiny”. Zdają się jednak zapominać właśnie o tym, że mają do czynienia ze starą, wysublimowaną cywilizacją.
Spójrzmy na to, co się stało z chińskiej perspektywy. Tamtejszy przekaz wcale nie mówi o tym, że stało się coś nieodwracalnego. Jak tylko się da wycisza emocje. Płyną też głosy, że przygotowywane są również opcje „siłowe”, na tę chwilę dominuje jednak spokój. Wicepremier Liu He udzielił po rozmowach w Waszyngtonie wywiadu dla agencji Xinhua i stwierdził, że mimo wprowadzonych ceł ostatnia rudna rozmów „była szczera i konstruktywna”, a „chwilowe cofnięcia” nie doprowadzą do „wykolejenia procesu rozmów, które są nieuniknione”. Wyraził przy tym ostrożny optymizm co do przyszłości i nie zanegował, że przy okazji kolejnego szczytu G20 w Osace w dniach 28-29 czerwca może dojść do kolejnego szczytu Trump – Xi Jinping, gdzie mogą zapaść ostateczne decyzje.
Dwojakie podejście Chin
Tak jak retoryka i podejście strony amerykańskiej wydaje się być wojownicze i sugerujące, że „Chińczycy ustąpili i przegrali”, tak retoryka strony chińskiej jest wyraźnie dwojaka. Inna dla sceny wewnętrznej, inna na zewnątrz. Owszem, nikt nie odwołał pierwotnego komunikatu chińskiego Ministerstwa Handlu, które zapowiedziało „środki odwetowe”. Równocześnie jednak Liu He mówi: „Mamy nadzieję, że strona amerykańska przyjmie podejście wyważone, podobnie jak robi to strona chińska”. A potem dodaje jednoznacznie: „Nie powinniśmy prowadzić do eskalacji”. Po jego wizycie w Waszyngtonie Amerykanie przestali mówić – czy tylko chwilowo – o pełnym wprowadzeniu ceł w handlu z Chinami.
Do odbiorców w Chinach ton wypowiedzi Liu He jest bardziej zasadniczy: Chiny „nie ustąpią w kwestiach zasadniczych”, a ponadto „chociaż stanowczo sprzeciwiają się wojnie handlowej, to są do niej w pełni przygotowane i będą radziły sobie z tą kwestią w sposób racjonalny”. Innymi słowy: żadnych emocji, tylko spokój i rozsądek.
Znany z twardych poglądów dziennik „Global Times” porównuje to podejście do „filozofii tai chi”: za wszelką cenę utrzymać równowagę, trzeźwość i racjonalność. Ostatnie postępowanie Amerykanów porównuje zaś do „hazardu” i dwukrotnie podkreśla, że „Chiny są przygotowane na każdą opcję”. Podaje też warunki brzegowe: „gotowość do zawarcia porozumienia, ale nie kosztem ustępstw i zasad”, nie za każdą cenę. Bo nie tylko o handel tu chodzi.
„(Ostateczny) tekst porozumienia musi być wyważony i sformułowany tak, by był do zaakceptowania przez chiński naród, czyli nie może zawierać stwierdzeń podważających suwerenność i godność naszego państwa”, czytamy w artykule redakcyjnym dziennika „People’s Daily”.
To dla Chin, pamiętających „wojny opiumowe” (1839-1860) oraz idących w ślad za nimi „stu latach narodowego poniżenia” (1839-1849), wynikających z dyktatu silniejszych, głównie zachodnich mocarstw, kwestia newralgiczna i niepodważalna.
Gra o zachowanie twarzy
Amerykanie muszą więc bardzo uważać, by nie pójść w swojej retoryce i działaniach zbyt daleko, by nie doprowadzić do sytuacji, która w zgodnej opinii społeczności międzynarodowej, nie mówiąc już o samych Chińczykach, miałaby być kolejnym przykładem poniżenia Chin czy też narzucenia im nierównorzędnych warunków, kojarzonych na scenie chińskiej z niesławnymi kiedyś nierównoprawnymi koncesjami i traktatami narzucanymi przez wielkie mocarstwa. To właśnie są wspomniane przez Liu He „kwestie zasadnicze” i na to Chiny na pewno się nie zgodzą.
Chińczycy wiedzą jednak, że mocno nabroili, że nie zawsze grali w stosunkach z Amerykanami fair – czy to w handlu, czy w podejściu do waluty lub własności intelektualnej. To asertywny kurs obecnej administracji Xi Jinpinga pokazał drugiej stronie, jak daleko idące są chińskie plany i zamiary. Dlatego teraz gotowi są, jak się wydaje, ustąpić nawet na wiele miliardów dolarów, byle tylko zachować twarz i status równorzędnego negocjatora. Dlatego potraktowali ostatnie wydarzenia jak „chwilowe cofnięcie” i zaprosili Amerykanów do siebie na dalsze rozmowy.
Niebezpieczne spadki
Co jest jeszcze do załatwienia, gdyby prezydenci obu krajów chcieli ostatecznie zawrzeć wymarzone porozumienie? Z przebiegu dramatycznych w wymowie wydarzeń minionego tygodnia i części ujawnionych dokumentów wynika, iż w tych trudnych negocjacjach najważniejsze problemy to kolejno:
– chińskie taryfy celne dla amerykańskich towarów,
– nie do końca wypełnione chińskie obietnice, by kupować więcej towarów z USA (w tym różne interpretacje szczytu w Argentynie w tej kwestii),
– newralgiczne kwestie swobodnych przepływów technologii, ochrony praw własności oraz dominacji w handlu i przede wszystkim w inwestycjach wielkich chińskich konglomeratów państwowych, a nie firm sektora prywatnego, jak chcieliby Amerykanie.
Chińczycy w tym konflikcie nie ustąpią co do pryncypiów.
To trudna agenda. Jeśli bowiem Amerykanie uznają, że już wygrali – a taka tonacja dominuje teraz w oprawie medialnej – to jest to prosta recepta na katastrofę. Chińczycy – to pewne – nie ustąpią co do pryncypiów. Wszelkie amerykańskie naciski pod tym akurat względem nic nie dadzą. Prymat w gospodarce państwowych molochów nie skończy się na życzenie amerykańskiego partnera. Prawo do samodzielnego określania swojego modelu rozwojowego i porządków na terenie własnego państwa to prawo uważane przecież za święte w każdym kraju. Z drugiej strony widać jednak niebezpieczne dane pokazujące spadek amerykańskich inwestycji na terenie Chin. Według chińskiego Ministerstwa Handlu, w pierwszym kwartale tego roku inwestorzy z USA zainwestowali w Chinach o 71,3 proc. mniej niż rok wcześniej. Szybko okaże się czy to tylko sezonowe wahnięcie, czy nowy trend.
Brak porozumienia dwóch największych organizmów gospodarczych na globie jest i może być jeszcze bardziej groźny, a wręcz katastrofalny w skutkach – odbija się na globalnej gospodarce, może doprowadzić do prawdziwej epoki lodowcowej w obszarze innowacji i wysokich technologii.
Z niepokojem czekamy na następną odsłonę. Choć pierwsze salwy zostały oddane, to jeszcze nic nie jest do końca przesądzone. Wojnę łatwiej rozpętać, niż ją potem okiełznać, więc i ta jej odsłona może jeszcze długo potrwać.
autor: Bogdan Góralczyk, Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.
data publikacji w obserwatorfinansowy.pl: 13.05.2019